Jeszcze nie będąc w Tajlandii wiedziałam, że tajskie smaki są niezwykle bliskie mojemu sercu i gdyby było łatwiej o dostępność produktów w przystępnej cenie, mogłabym tamtejsze potrawy jeść na okrągło we własnym domu. W mojej kuchni zawsze znalazła się zapasowa puszka mleczka kokosowego, pęczek kolendry, czy ryżowe noodle. Na stole często pojawiała się pikantna zupa, smażone tofu lub przygotowany w kilka minut, wegetariański stir-fry. Pobyt w Bangkoku potwierdził jedynie moje przypuszczenia, że tajska kuchnia jest bardzo przyjazna wegetarianom, gdyż spora część potraw bazuje na świeżych, lokalnych warzywach, którym do towarzystwa wystarczą jedynie odpowiednie przyprawy. Dania są niezwykle proste w przygotowaniu, jednak cechuje je dbałość o najlepszą jakość produktów i zachowanie równowagi między podstawowymi pięcioma smakami – słodkim, ostrym, kwaśnym, gorzkim i słonym. Dlatego więc często najprostsza potrawa z przydrożnego foodtracka lub zapuszczonej knajpki może być bogatsza w smaku niż nie jedno wykwintne danie serwowane w luksusowej restauracji.
To, co nadaje potrawom niepowtarzalnego smaku to z pewnością mleczko kokosowe, limonka, tamaryndowiec, czy galangal – odpowiednik naszego imbiru. Zamiast soli używa się sosu sojowego lub rybnego, a za pikanterię odpowiada czosnek, chili, a także pasty curry. Świeżego akcentu nadają potrawom m.in. zioła, w tym najpopularniejsza tajska bazylia, trawa cytrynowa, kolendra i liście kaffiru (tajskiej limonki). Potrawy przygotowuje się w kilka minut w rozgrzanym woku, co daje gwarancję, że serwowane jedzenie będzie zawsze świeże. W kuchni tajskiej bardzo ważną rolę odgrywa ryż, serwowany na wiele sposobów. Do dań najczęściej podawany jest ten gotowany na parze całą noc w wiklinowych koszach, który dzięki swej kleistej strukturze ułatwia nabieranie go pałeczkami. Równie często spożywa się tu makaron ryżowy, który jest podstawą chociażby słynnego pad thai. To, co na pewno ucieszy wegetarian to szeroki wybór dań z tofu. Tajowie przyrządzają je na wiele sposobów, najczęściej spotykane jest tu tofu panierowane lub silken tofu o bardzo jedwabistej strukturze. Jeśli nadal wasze relacje z tym produktem są nie do końca zażyłe, tu pokochacie go na zabój. W niektórych restauracjach spotkacie także pyszne dania z tempehem lub seitanem – my jedliśmy go w formie „fake duck”, czyli udawanej kaczki 🙂
Jeśli lubicie „jeść oczami”, niech nie wystraszą Was serwowane potrawy w tutejszych knajpach – większość wygląda conajmniej niepozornie, żeby nie powiedzieć niezbyt zachęcająco. Po chwilowym niezadowoleniu przychodzi jednak miłe zaskoczenie niesamowitym zapachem i smakiem, który rozpieszcza nasze podniebienia 🙂






Aby nie tylko „zasmakować” Tajlandii, ale także nabyć kulinarnego doświadczenia, nie omieszkaliśmy wykupić kursu gotowania. Przeszukując internet natknęliśmy się na wysoko ocenianą szkołę kuchni wegetariańskiej i wegańskiej May Keidee. Założycielką jej jest popularna w Tajlandii twórczyni przepisów, autorka kulinarnych książek oraz właścicielka wegetariańskich restauracji w Bangkoku i Chiang Mai.
Kurs gotowania trwał około czterech godzin i kosztował nas łącznie około 350 zł. I jako, że w październiku sezon turystyczny nieco zwalnia z uwagi na trwającą jeszcze porę deszczową, nie byliśmy zmuszeni uczestniczyć w grupowych zajęciach i otrzymaliśmy prywatne lekcje. Przez cały czas trwania kursu byliśmy pod opieką prowadzącego, który pilnował, abyśmy nie puścili szkoły z dymem 😀 A tak serio, który nas instruował i opowiadał ciekawostki na temat nieznanych nam produktów. Korzystając wyłącznie z małych kuchenek gazowych i woka przyrządziliśmy aż jedenaście tajskich potraw, w tym starterów, dań głównych i deseru. Muszę przyznać, że gotowanie w woku wcale nie należy do najłatwiejszych, szczególnie jeśli pół życia miało się do czynienia z płytą indukcyjną. Wok nagrzewa się w ekspresowym tempie i trzeba bardzo uważać, by nie przypalić potrawy. Nie małym wyzwaniem jest także ustawianie siły płomienia oraz dodawanie składników w odpowiedniej kolejności.








Tajska kuchnia bez wątpienia jest dla mnie kulinarnym rajem. Tajowie, jak nikt inny, potrafią obchodzić się z produktem i mimowolnie, trochę od niechcenia, wydobywać z niego potęgę smaku. Bez względu, czy wybierzecie się do obwoźnej garkuchni, czy schludnej restauracji, spodziewajcie się niezapomnianych, kulinarnych uniesień.